Szukając podstaw dla szkoły przyszłości…

Wygrana NoBell w Edumission przyniosła szkole ogromną falę zainteresowania. Wraz z nią płynęły do nas różne głosy: jedne pełne szczerego podziwu i gratulacji, czystej ciekawości, inne powątpiewania, jeszcze inne uderzające falą krytyki. Każdemu z tych głosów towarzyszyło jednak to samo podstawowe pytanie – czy w Polsce mogła powstać szkoła przyszłości? I jak to w ogóle jest możliwe… Specjalnie dla Was zebraliśmy najciekawsze głosy, pytania, wątpliwości i „odnieśliśmy się” do sprawy:)

„Jak wyglądają relacje międzyludzkie?” „Wyganiacie zbędnych członków rodziny?” „Alienujecie ich?”

W wyobraźni większości z nas szkoła przyszłości jawi się jako stechnicyzowana instytucja o minimalistycznym designie. Przemierzają ją zunifikowani uczniowie, których kontakty ze światem zewnętrznym są ograniczone do minimum. Już na pierwszy rzut oka widać, że za tymi wyobrażeniami kryje się nadmierna fascynacja rzeczywistością Matrixa i paru innych filmów.

Jeśli się zastanowić to okaże się, że takie wyobrażenie szkoły swój rodowód nadal ma w klasycznym XIX-wiecznym pruskim modelu edukacji. Nadal mówimy o wiodącej roli nauczyciela, o stworzeniu wyizolowanej ze świata zewnętrznego rzeczywistości, o formatowaniu uczniów do jednego, obowiązującego wzorca. No dobrze, może do kilku. Tylko scenografia zmienia się na bardziej nowoczesną, pojawia się więcej technologii i nauka coraz sprawniejszego korzystania z niej. Tyle, żadnej większej zmiany.

W prawdziwej szkole przyszłości nie chodzi za to głównie o rearanżację i modernizację wystroju. Liczy się coś zupełnie innego. Od dobrego dziesięciolecia (jak nie dłużej) wszystkie światowej i europejskie raporty na temat specyfiki pracy przyszłości, modelu pracownika itp. krzyczą wręcz o tym, że kluczowe kompetencje to te społeczne, skupione już jednak nie tylko wokół kreatywności i innowacyjności działań, ale również współdziałania w grupie, umiejętności rozwiazywania konfliktów, przewodzenia grupie przy jednoczesnym stymulowaniu wszystkich jej członków do rozwoju.

Tej wiedzy nasi uczniowie nie nabędą w hermetycznych laboratoriach. Do jej zdobycia (bez specjalnego promocyjnego krzyku) prowokować mogą zajęcia projektowe, wszelkiego rodzaju zadania grupowe i samodzielne inicjatywy podejmowane przez dzieci. Ta wiedza i kompetencje rosną, jeśli w szkole uczniowie mają czas na to, aby „być ze sobą”, wspólnie spędzać prawdziwe przerwy (a nie biec z zajęć na zajęcia), aby podczas godzin wychowawczych, czy tak jak u nas zajęć z inteligencji emocjonalnej czy mindfulness móc skupić się najpierw na sobie, a potem na sobie w grupie innych. I nie, nie musicie mieć w szkole IE, aby stworzyć przestrzeń do rozmowy o emocjach, o rozwiązywaniu konfliktów, o samoocenie.

Ta cała wiedza poszłaby jednak na marne, gdyby zdobywana była w wyizolowanym z rzeczywistości szkolnym świecie. Dlatego też, po tym przydługim wstępie, odpowiadamy: nie ma mowy o jakiejkolwiek formie izolacji rodziny, przyjaciół z rzeczywistości szkolnej. Wręcz przeciwnie – staramy się otwierać naszą przestrzeń na różnorodne formy kontaktu z rodzicami, ich udziału w życiu szkoły. Szatnia nie jest wewnętrzną granicą, której nie wolno im przekraczać. Biorą udział w szkoleniach, przychodzą na prezentacje projektów, współuczestniczą w tych projektach, realizują w murach szkoły własne inicjatywy, w których potem biorą udział dzieci, prowadzą warsztaty, dzielą się swoją wiedzą, opowiadają o swoich sukcesach i porażkach. Z kolei (o co pytaliście) tak dramatyczne doświadczenie jak rozwód rodziców to oczywiście wyzwanie dla szkoły, ale nie udziału w konflikcie, tylko wyzwanie polegające na otoczeniu opieką dziecka, na pełnym poszanowaniu jego prywatności, potrzeb, emocji. To ono i zawsze ono będzie dla nas na pierwszym miejscu.

„Czy aby na pewno bez stresów?“ 

Czy znacie kogoś, kto twierdzi, że się w życiu nie stresuje; że nie ma problemów, że każdy kolejny dzień upływa mu na czerpaniu z wielkiego rogu obfitości, jakim jest świat? My nie, a nawet jeśli ktoś z nas słyszy podobne deklaracje to wywołują one raczej sporą dozę dystansu, aniżeli zaciekawienia.

Nie ma co ukrywać: świat pełen jest wyzwań, czekają one na tych, którzy gotowi są ich się podjąć. Z tymi wyzwaniami wiążą się jednak określone trudności, problemy, wątpliwości, a te generują stres. Nic nowego. Skoro wiemy, że tak właśnie jest, to dlaczego na siłę próbujemy naszym dzieciom zaprojektować dzieciństwo bez stresów i potem takich nieprzygotowanych wrzucić w świat, który wymaga odporności na wiele rzeczy?

Oczekiwanie, że szkoła nie będzie generowała sytuacji trudnych i wymagających i jednocześnie przygotuje ucznia do efektywnego działania w dorosłym życiu jest nieracjonalne. To tak, jakby kazać komuś nosić cały czas różowe okulary, a potem wrzucić na najbardziej skomplikowane i ruchliwe skrzyżowanie w mieście.

Stres jednak stresowi nierówny. Oczywiście, robimy wszystko, co w naszej mocy, aby dzieci z ochotę przychodziły do NoBell, aby czuły się w szkole dobrze: szanowane, doceniane, zauważane. Nauczyciel nie ma straszyć a wspierać, dyrekcja być instancją porządku, a nie terroru. Lekcje miejscem prawdziwej aktywności, a nie generatorem strachu. Czy w takiej rzeczywistości nie pojawia się stres? Oczywiście, że się pojawia, ale zupełnie innego rodzaju. Wypływa on z motywacji wewnętrznej ucznia, który chce jak najlepiej wypaść podczas prezentacji; który dokonuje samodzielnych wyborów i wie, że na nim spoczywa odpowiedzialność za nie; który szuka nowego pomysłu na siebie i zastanawia się, czy to na pewno dobra droga. Czy taki stres naprawdę jest aż tak zły?

 

“… a nauczyciele są? …. czy tylko zielone ludziki?”

Nauczyciel, postać niewątpliwie kluczowa w procesie nauczania. Kluczowa, ale nie najważniejsza. W centrum zawsze stoi uczeń. Lekcja to nie popis wiedzy nauczyciela, to nie czas jego dominacji, to nie przestrzeń, w której demonstrowana jest władza, jaką instytucja ma nad uczniem. Nauczyciel pełni tutaj kluczową funkcję z jednego powodu: może rozwinąć albo „zabić” entuzjazm dziecka do nauki. Żeby zadziało się to pierwsze spełnić trzeba kilka warunków.

W prawdziwie nowoczesnej szkole nie ma mowy o obecności „zielonych ludzików”. Tutaj potrzebne są osobowości, pasjonaci, którzy wybrali ten zawód świadomie i to w nim chcą rosnąć i się rozwijać. Nauczyciel to człowiek o szerokich horyzontach, wielkiej wyobraźni, niecodziennym spojrzeniu na świat. Ktoś, kto potrafi o tym samym opowiedzieć na miliard różnych sposobów. Tacy ludzie potrzebują wolności, przestrzeni do działania. Spróbujmy nauczyciela nie ograniczać, zabierzmy mu podręczniki i (przynajmniej na chwilę) bat w postaci podstawy programowej. Najprawdopodobniej rozwinie skrzydła jak nigdy dotąd. Co ważniejsze, taki spełniony nauczyciel staje się dla ucznia nie tylko wzorcem i prawdziwym autorytetem, ale przede wszystkim przyjacielem, z którym chce się (i wiadomo, że można) o wszystkim rozmawiać.

 

„a jaki jest poziom wiedzy?”

To pytanie, mimo iż pada najczęściej, zachowaliśmy sobie na sam koniec. Dlaczego? Bo odpowiedź na nią stanowi wynikowa wszystkich poprzednio poruszanych tematów. Dotychczasowa edukacja wykształciła w nas przekonanie, że bez ciężkiej, morderczej wręcz pracy, bez ciągłego powtarzania ćwiczeń i testów, nigdy nie osiągniemy wymarzonych wyników.

Nasza rzeczywistość pokazuje, że jest zupełnie inaczej. Właśnie w przestrzeni współpracy, rozumienia samego siebie, w połączeniu z oryginalnymi materiałami edukacyjnymi i formą zdobywania wiedzy, oczekiwane efekty przychodzą znacznie szybciej. Oczywiście, nie ze wszystkich dzieci da się zrobić geniuszy w każdej dziedzinie i to też jest normalne. W każdym z nich można jednak odkryć potencjał, który wart jest dalszej pracy, rozwoju, energii ze strony dziecka i otaczających go dorosłych. Wyniki testów przyjdą same. Nawet jeśli będą nieco gorsze niż zakładane (choć niezwykle rzadko nam się to zdarza) to warto pamiętać, że testy to tylko uśrednienie wiedzy, to tylko punkt wyjścia, to tylko pewien etap. Jeśli uda nam się wychować ucznia, który z takiej (mini) porażki będzie czerpał energię do dalszej pracy, to będzie oznaczać, że prawdziwy cel edukacji został osiągnięty.

 

“NoBell to również NAJFAJNIEJSZA szkoła na świecie”

To najlepsza rekomendacja, jaką mogliśmy otrzymać. To też sygnał dla wszystkich z Was, drodzy dyrektorzy, nauczyciele, rodzice. Najlepsza szkoła na świecie wcale nie musi przypominać laboratorium NASA. Może mieć czasami odrapane ściany, dysponować 10 mikroskopami zamiast 50, mieścić się w środku lasu na mazurskiej wsi. Tutaj nie chodzi o miejsce, nie chodzi o czas, nie chodzi nawet o metody. Chodzi o ideę, która za tym wszystkim stoi. Jeśli wiecie, kogo chcecie wychować to znajdziecie na to najlepszy z możliwych sposobów, znajdziecie ludzi, którzy Wam w tym pomogą, znajdziecie energię do tego, żeby pokonywać kolejne przeszkody. Tylko znajdźcie odpowiedź na to jedno pytanie…